Ale dawno mnie tutaj nie było! Nie wiem kiedy zleciały mi te 3 tygodnie od ostatniego
wpisu. Taki ze mnie mały pracuś. Do tej
pory nadal nie przyzwyczaiłam się do systematycznego, wczesnego
wstawania. Jadąc do pracy w komunikacji miejskiej jestem po prostu
nieprzytomna i włącza mi się tryb spania – czuwania żebym
przypadkiem nie pojechała za daleko.. A to wszystko ze względu na
to, że nie piję kawy, której zapach ani smak nie przekonują mnie
do siebie, rano jestem nie do życia. Dopiero będąc w pracy, po 8
jedząc śniadanie pomału dochodzę do siebie, do stanu zdatnego do użytku. Parzę zieloną herbatę w nieśmiertelnym, całorocznym, czerwono-białym świątecznym
kubku z reniferami i śnieżynkami.
W poprzedni piątek zaraz po mojej pracy wyjechaliśmy na weekend w
góry, do miejscowości Krościenko, tuż obok Szczawnicy. Jak na
wędrowniczków przystało zdobyliśmy (bardzo dumne zastąpienie
słów: „doczłapaliśmy się na..”, co docelowo będzie chyba
trafniejszym określeniem) dwa pienińskie szczyty: Trzy Korony i
Sokolicę. Na ten drugi wspaniałomyślnie wybraliśmy się szlakiem
„eksperymentalnym”.. Muszę przyznać rację jednemu z mijanych
przez nas turystów – faktycznie widoki po drodze na szczyt były
piękne, o dziwo znacznie ładniejsze od panoramy rozpościerającej
się z samego szczytu. A teraz złota zasada: nie zakładaj na górską
wycieczkę białych trampek, nawet jeżeli mają już swoje lata, bo
nigdy nie przewidzisz kiedy zacznie padać ani jak wielkie bagno z
tego deszczu się utworzy. Moje buty do tej pory czekają na mnie aż
się nimi zajmę i wyczyszczę je z warstwy błota (hmm, poleżą
jeszcze kilka dni to może samo odpadnie?). Deszcz, który nas złapał
przekształcił szlak „eksperymentalny” w lekko „ekstremalny”
zważywszy na ilość kamieni i wąskich dróżek, które pod wpływem
opadów stały się naprawdę mało bezpieczne. W pewnych momentach
żeby przejść dalej musiałam wspiąć się na palce i podnieść
kolano wysoko, wysoko do klatki piersiowej. Wracając deszcz nie
ustępował, a my ślizgaliśmy się w błocie (białe trampki..), a
kiedy dotarliśmy na normalną (asfaltową) drogę dziwnym trafem
jakby nagle przestało padać. Tak, to był bardzo udany weekend
Pomimo tego, że sobotnia wycieczka nie była wcale długa, a szczyty
do najwyższych nie należą (Trzy Korony 983 m, Sokolica 747 m –
od czegoś trzeba zacząć nooo..) do pensjonatu wróciłam zmęczona
z nogami jak z waty, już nie wspominając co działo się z nimi
następnego dnia. Tak to jest kiedy się nie ćwiczy i pójdzie się
w góry na wycieczkę raz na dobrych kilka lat. To znaczy, że
niestety kompletnie nie mam kondycji i oto właśnie nadszedł ten
moment kiedy postanowiłam wziąć się za siebie (to bardzo poważne
postanowienie z mojej strony) i zażyć trochę sportu. Żeby nie
rzucać słów na wiatr, 31 km na rowerze w ostatnią niedzielę
zaliczone, mam świadków!
ktoś to w ogóle czyta ?
OdpowiedzUsuńTy :)
OdpowiedzUsuńpowodzenia, aktywność fizyczna to super sprawa :D ładne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńdziękuję :)
Usuń