wtorek, 19 lipca 2016

klasyka







 Ale dawno mnie tutaj nie było! Nie wiem kiedy zleciały mi te 3 tygodnie od ostatniego wpisu. Taki ze mnie mały pracuś. Do tej pory nadal nie przyzwyczaiłam się do systematycznego, wczesnego wstawania. Jadąc do pracy w komunikacji miejskiej jestem po prostu nieprzytomna i włącza mi się tryb spania – czuwania żebym przypadkiem nie pojechała za daleko.. A to wszystko ze względu na to, że nie piję kawy, której zapach ani smak nie przekonują mnie do siebie, rano jestem nie do życia. Dopiero będąc w pracy, po 8 jedząc śniadanie pomału dochodzę do siebie, do stanu zdatnego do użytku. Parzę zieloną herbatę w nieśmiertelnym, całorocznym, czerwono-białym świątecznym kubku z reniferami i śnieżynkami.





















 W poprzedni piątek zaraz po mojej pracy wyjechaliśmy na weekend w góry, do miejscowości Krościenko, tuż obok Szczawnicy. Jak na wędrowniczków przystało zdobyliśmy (bardzo dumne zastąpienie słów: „doczłapaliśmy się na..”, co docelowo będzie chyba trafniejszym określeniem) dwa pienińskie szczyty: Trzy Korony i Sokolicę. Na ten drugi wspaniałomyślnie wybraliśmy się szlakiem „eksperymentalnym”.. Muszę przyznać rację jednemu z mijanych przez nas turystów – faktycznie widoki po drodze na szczyt były piękne, o dziwo znacznie ładniejsze od panoramy rozpościerającej się z samego szczytu. A teraz złota zasada: nie zakładaj na górską wycieczkę białych trampek, nawet jeżeli mają już swoje lata, bo nigdy nie przewidzisz kiedy zacznie padać ani jak wielkie bagno z tego deszczu się utworzy. Moje buty do tej pory czekają na mnie aż się nimi zajmę i wyczyszczę je z warstwy błota (hmm, poleżą jeszcze kilka dni to może samo odpadnie?). Deszcz, który nas złapał przekształcił szlak „eksperymentalny” w lekko „ekstremalny” zważywszy na ilość kamieni i wąskich dróżek, które pod wpływem opadów stały się naprawdę mało bezpieczne. W pewnych momentach żeby przejść dalej musiałam wspiąć się na palce i podnieść kolano wysoko, wysoko do klatki piersiowej. Wracając deszcz nie ustępował, a my ślizgaliśmy się w błocie (białe trampki..), a kiedy dotarliśmy na normalną (asfaltową) drogę dziwnym trafem jakby nagle przestało padać. Tak, to był bardzo udany weekend Pomimo tego, że sobotnia wycieczka nie była wcale długa, a szczyty do najwyższych nie należą (Trzy Korony 983 m, Sokolica 747 m – od czegoś trzeba zacząć nooo..) do pensjonatu wróciłam zmęczona z nogami jak z waty, już nie wspominając co działo się z nimi następnego dnia. Tak to jest kiedy się nie ćwiczy i pójdzie się w góry na wycieczkę raz na dobrych kilka lat. To znaczy, że niestety kompletnie nie mam kondycji i oto właśnie nadszedł ten moment kiedy postanowiłam wziąć się za siebie (to bardzo poważne postanowienie z mojej strony) i zażyć trochę sportu. Żeby nie rzucać słów na wiatr, 31 km na rowerze w ostatnią niedzielę zaliczone, mam świadków!

































4 komentarze: