środa, 29 marca 2017

Belgia

https://www.instagram.com/kstrojek/https://www.facebook.com/theleatherjacket/







W związku z tym, że marzec jest moim ulubionym miesiącem w roku postanowiłyśmy z kuzynką wybrać się na weekend do Belgii i przy okazji z nieco lekkim wyprzedzeniem uczcić moje urodziny. Po wylądowaniu w Belgii, pokonaniu całej (niesamowicie zatłoczonej) długości lotniska i po niezbyt przyjemnej (i czasochłonnej) zabawie z automatem wydającym bilety (po kilku minutach, spasowałyśmy i w końcu podeszłyśmy do okienka), wreszcie z biletami usiadłyśmy w pociągu, który miał zawieźć nas na dworzec Centralny w Brukseli. Po 20 minutowej podróży wyszłyśmy w końcu na powierzchnię i stanęłyśmy na przeuroczym placyku Carrefour de L'Europe, po czym zostawiłyśmy bagaże w hotelu (Kasia ❤️) znajdującym się znacznie bliżej dworca niż sądziłam. Że też wcześniej się nie domyśliłam.. Ja chcę jeszcze raz! W każdym razie po załatwieniu wszelkich formalności w recepcji wróciłyśmy z powrotem na dworzec, żeby po 1,5 h drzemki znaleźć się w przepięknej Brugii. Bez cienia wątpliwości mogę przyznać, że Brugia jest miastem do którego jeszcze wrócę i to nie raz. Oczarowała mnie jego architektura - wąskie ceglane kamieniczki, gdzieniegdzie przecinające miasto kanały świetnie kontrastujące z zabudową, dodając niesamowitego uroku i przede wszystkim ta biel.. ceglane kamieniczki pomalowane na biało zdecydowanie skradły moje serduszko. Jednak żeby nie było, że wszystko tylko zachwalam, z przykrością muszę przyznać, że to właśnie w Brugii, w najgorszy możliwy sposób wydałam swoje jakże cenne 8€ (a mogłam po prostu zainwestować je w dodatkową porcję belgijskich czekoladek, wyszłabym na tym zdecydowanie lepiej - chyba nigdy sobie tego nie daruje!). Stanowczo odradzam wizytę w galerii Salvadora Dali znajdującej się tuż obok wieży miejskiej Beffroi (której odwiedzenie szczerze polecam, ze względu na piękną panoramę miasta, pomimo konieczności pokonania 366 stopni). Po kilku ładnych godzinach spacerowania po Brugii z bolącymi stopami wróciłyśmy do hotelu. Włączyłyśmy "Uciekającą pannę młodą" z Julią Roberts i Richardem Gerem.. nie pamiętam kiedy ostatnio tak dobrze mi się spało..

  
Brugia




































































Niedziela w Brukseli zaczęła się bardzo leniwie, w hotelowej restauracji zjadłyśmy śniadanie składające się chyba ze wszystkiego czego mogłybyśmy zapragnąć. Zaczynając od świeżych owoców i granoli z mlekiem sojowym, poprzez jajecznicę ze smażonym boczkiem, a kończąc na wszelkiego rodzaju słodkich bułeczkach i pancake'ach, a wszystko popijając świeżo wyciskanym sokiem. O dziwo po zjedzeniu takiej mieszanki czułam się bardzo dobrze! Gdyby nie goniący nas czas, wcale nie chciałam stamtąd wychodzić.. tam było tak miło.. A mama zawsze mówiła, że śniadanie to najważniejszy posiłek w ciągu dnia! Po śniadaniu wybrałyśmy się na spacer po Brukseli szlakiem "kolorowych obrazów na murach" i w poszukiwaniu sztandarowych miejsc tego miasta, gubiąc się po drodze wiele razy (czyli to co Klaudia lubi najbardziej!). Gdzieś pomiędzy gubieniem się a odnajdywaniem drogi trafiłyśmy do muzeum instrumentów muzycznych (to ten budynek ze zdjęcia na dole z napisem "Old England"). Przy wejściu do muzeum dostaje się odtwarzacz na którym można odsłuchać dźwięki większości instrumentów i urządzeń znajdujących się na ekspozycji. Odwiedzającym muzeum zdecydowanie polecam odsłuchanie gry instrumentu kryjącego się pod numerem 38, bodajże w pozycji 2. Niezapomniane przeżycie! W przeciągu kolejnych kilku godzin zdążyłam zobaczyć niesamowicie nieprzyzwoite ilości czekolady belgijskiej w różnych odsłonach; pomachać słynnemu Manneken pis, ubranemu odświętnie z okazji dnia św. Patryka; zjeść najgorszego burgera w życiu, w przytulnie wyglądającej knajpce (niestety pozory czasem mylą i właśnie wtedy się o tym przekonałam) i przejść pod Łukiem Triumfalnym w Cinquantenaire. Zwieńczeniem naszego wyjazdu do Belgii było zjedzenie okropnie słodkiego (ale jakiego dobrego) gofra z bitą śmietaną, owocami i polewą czekoladową.. a wakacje tuż tuż..



Bruksela






















































To co mnie najbardziej zaskoczyło podczas pobytu w Belgii? Piękna architektura (zwłaszcza ceglane budynki pomalowane białą farbą - zdecydowanie moje ulubione), ilość majonezu dodana do belgijskich frytek kupionych w budce na rynku w Brugii, ciasto z którego były zrobione gofry zawierało całe kryształki cukru, co w zestawieniu z bitą śmietaną, owocami i polewą czekoladową nieuchronnie doprowadziło do niesamowitego przesłodzenia - żeby nie było, uwielbiam słodycze, ale TO była GRUBA przesada.. :D
To jednak nie zmienia faktu, że trzeba się o tym wszystkim przekonać na własnej skórze, a ja jeszcze tam wrócę! Następny przystanek Antwerpia? Gandawa? Dinant?
i oczywiście Brugia!

1 komentarz:

  1. Jak oglądam Twoje zdjęcia to aż nabrała mnie ochota na mała podróż! U mnie niedawno był post o Rzymie. Także pozdrawiam i zapraszam.... www.warszawskadziewczynaa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń